Już niedługo święta przed oczami mam stół wigilijny, a za nim cała rodzina. Dzielimy się opłatkiem śpiewamy kolędy nasze twarze uśmiechnięte, bo narodził się nam Zbawiciel! W naszych sercach królowało szczęście. Za oknem jak w baśniowym świecie Królewny Śnieżki po prostu było cudownie tak, że chciałoby się cofnąć czas i jeszcze raz dotknąć tamtych chwil, gdy rodzina było w komplecie.
Na początku była pustka i smak, gorzki smak beznadziei, który wdzierał się do gardła, a wszystko wokół traciło sens. Patrzenie w okno było daremne, bo żadnej już niedzieli o 10:30 nie zobaczyłem przez nie choćby cienia zmierzającego do mnie taty lub mamy. Odeszli rok po roku, a ja umierałem z tęsknoty za nimi każdego dnia i każdej nocy. To, co zostało, to kruche ciało i serce, do którego wdzierał się mrok. Ten mrok pożerał mnie i ranił dotkliwie wszystkie me uczucia. Szeptał do ucha kłamstwa, które pozwoliły depresji zabijać mnie powoli…
Któregoś dnia tata przyniósł z pracy paczki dla mnie i dla siostry. Było tam sporo czekolad, które mama schowała do szafy. To było jakoś na święta Bożego Narodzenia, bo pamiętam choinkę w domu. Mama od czasu do czasu dawała nam po okienku w innym razie zjadłbym wszystkie na raz...
Urodziłem się 1977r. w Nowym Mieście nad Pilicą i do trzeciego roku życia mieszkałem z rodziną u dziadków w Potworowie. To niewielka gminna miejscowość trzydzieści kilometrów od Radomia jadąc w stronę Łodzi. Gospodarstwo dziadków znajdowało się na obrzeżach Potworowa daleko od centrum blisko dużego lasu gdzie chodziliśmy na grzyby...
Dwanaście ciężkich depresji, które spychały mnie na peryferie życia na samo dno, a ja wierzyłem, naprawdę wierzyłem, że wegetatywny stan jest moim przeznaczeniem i nie mam prawa ubiegać się o nic więcej. Przewodnie motto brzmiało „cierp, żyj i gnij”. Wydobycie się z tego bagna graniczyło z cudem. Żadna z dwunastu depresji nie czekała na zaproszenie. Wystarczyła ledwie rysa, maleńkie pęknięcie czy zwątpienie, bądź tzw. odkrycie się przed rywalem, który wydawał się stać poza zasięgiem w bezpiecznym dystansie, aż nagle pada cios! Cios, który wywołuje lawinę myśli i wszystkie wręcz paraliżują. Kolejną lawiną, która niszczy poukładany wcześniej świat jest paniczny lęk i staranność w ukrywaniu prawdy, że cierpisz, że sobie nie radzisz. W końcu, kiedy już ktoś z boku widzi twoje rozsypane życie lądujesz na „kanapie” u psychiatry czy psychologa i cóż strategie są podobne. Krótki wywiad, w, którym "bawisz" się z lekarzem w kotka i myszkę. Zamykasz się szczelnie w swojej samotni i robisz wszystko, aby nie wpuścić nikogo do środka do ogrodu, w, którym jeszcze "wczoraj rozkwitały piękne kwiaty, a "dziś"rośnie chwast.
Przez długie lata byłem pod jej wpływem, dręczony i upokarzany, bo nie miałem sił stanąć do walki z tym potworem. Znała wszystkie moje słabości, kochała mój płacz, troszczyła się o to, by żaden ból nie trwał zbyt krótko i wmawiała, że jest on niezbędny, że potrzebny jest większy, aby cierpieniem zadać cios tym, którzy fałszywie chcą mojego dobra. Najmocniej odczuwała to rodzina, im bardziej byłem nieznośny, tym głębsze były we mnie korzenie „matki depresji”. Wmawiała mi, że jedynym szczęściem jest samotność, że stawianie zasieków przed innymi jest słuszne, bo nikt nie jest ze mną szczery, że otaczają mnie sami kłamcy, a ja w to wierzyłem. Wierzyłem, że nikomu na mnie nie zależy, że nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć, oprócz napełnionej fałszywą miłością depresji. Tuliłem się w jej ramionach, które wykradały ze mnie życie.
Witajcie. Od dłuższego czasu w miarę jak zdrowie na to pozwala piszę książkę o depresji. Obiecałem sobie, że jak napiszę połowę materiału to podzielę się nim z Wami. W książce opisuję depresję z, którą walczyłem w swoim życiu wiele razy i to jak sobie z nią radziłem. Piszę prostym językiem, takim samym jak w pierwszej książce. Opublikuję w, krótkich odcinkach prolog i część pierwszej walki z tą okrutną chorobą. Trzymajcie kciuki, aby książka została wydana ❤ Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Każdego roku przed wakacjami odczuwam w sobie niepokój. Myślę wtedy o Was, wesołych, szczęśliwych, zaradnych młodych ludziach z głowami pełnymi marzeń, zapału…
Każdy przecież chce trafić do Nieba, ale nie zawsze na warunkach Boga taka jest prawda i to również odnoszę do siebie, bo popełniam błędy. I tak wybieramy sobie z „menu” Księgi Życia to, co dla nas wygodne i mało wymagające. Jezu to mi pasuje, ale tamto już nie i układamy sobie wiarę, która niekłuci się ze stylem naszego życia.
To czasy w, których samotność Boga jest widoczna jak chyba nigdy dotąd. Jest niewygodny, zbyt wymagający i nie pasuje do obecnej rzeczywistości. Dlaczego? Czemu tak gwałtownie rośnie fala sprzeciwu wobec Boga? Boga, który jest Miłością, Ma Jej w Sobie tyle, że spływa z Niego jak wodospadów miliony z Nieba na ziemię. Pragnie napełnić Nią każdego człowieka, aby wszyscy poczuli w sercach obecność Tego, który nazywa się „Ja Jestem”…
Nie byłem ani letni ani gorący w praktyce wiary. Umiłowałem ten świat i czerpałem z niego całymi garściami. Karmiłem się jego owocami i rozkoszowałem się w ich dobrobycie zapominając o tym, że jestem tu tylko „przechodniem”. Wiele nocy było skąpanych w rozpuście, pijaństwie i grzechu, ale czy o tym myślałem? Czy się przejmowałem? Skądże! Planowałem kolejne rozwiązłe imprezy i niemoralne postępowanie…
Wiem, że Ameryki nie odkryję, ale często wydaje nam się, że piękniejszy jest świat tam gdzie nas nie ma. Że to wszystko, co nas otacza jest spowszedniałe i szare, a to, co poza naszym zasięgiem jest idealne i marzymy, aby kiedyś tam pojechać i zdobyć to namacalnie. Ktoś z gór marzy o tym, że chciałby zamieszkać nad morzem i na odwrót. Ja zawsze chciałem zwiedzić Amazonie, a także zobaczyć rafę koralową i kaniony w Stanach tam gdzie kręcili westerny. Kolejne z marzeń to zobaczyć sawannę i z bliska podziwiać żyjące tam zwierzęta. Takie miałem marzenia przed wypadkiem, te obecne są nie realne, ale jest ich całkiem sporo.
Kocham Święta Bożego Narodzenia, ale więcej szalonych wspomnień mam z tych Wielkanocnych. Myślę, że to, dlatego, że trzy dekady temu klimat był bardziej umiarkowany i w każde Święta była super słoneczna pogoda. A jak była pogoda to i lany poniedziałek dostarczał frajdy...
Panie Jezu...
W ciągu dnia, kiedy leżę na boku, co jakiś czas podnoszę się, za pomocą drabinki i opieram się łokciem na barierce tak, aby rozluźnić spastykę i popatrzeć na bajkowy widok za oknem. Tak, tak jest bajkowy, bo na niewielkim skrawku rosną jodełki i sosny, aa między nimi stoi śliczna altanka i wygląda jak domek z pierników. Tuż za nią jest piękny trawnik otoczony metalowym ogrodzeniem, które widać tylko późną jesienią, bo rośnie w nim żywopłot...
Nie umiem wyjaśnić wielu spraw, jakie napotkałem w drodze życia, które to w łatwy sposób były rozwiązywane. Zwykle mawiałem „to przypadek”, bo ilekroć byłem w opresji zawsze ktoś pojawiał się obok i bezpiecznie przeprowadzał na drugi brzeg. Na...
Jednak tamtego dnia po rekolekcjach myślałem o tym bez końca cos nie dawało mi spokoju, gdzieś wokół mnie krążyły pojedyncze słowa Pana Jezusa jak: „ Obłudniku! Wyjmij belkę ze swojego oka…, nie osądzaj, a nie będziesz sądzony…
Kochani chciałbym się z Wami podzielić czymś, co mi się przydarzyło całkiem niedawno późnym wieczorem.. Otóż w ostatnim czasie z moim przyjacielem Waldkiem braliśmy udział w rekolekcjach za pośrednictwem Internetu „ Oddanie 33” prowadzonych na kanale YouTube przez księdza Łukasza i Pana Adriana ze wspólnoty Miłujcie się...
Całkiem niedawno moja przyjaciółka poleciła mi audiobooka o tytule „Jezus z Nazaretu”, którego autorem jest Roman Brandstaetter. Pierwsza moja reakcja była taka – Cóż nowego mogę się dowiedzieć, o czym bym już nie wiedział z Nowego Testamentu? Przecież codziennie słucham czytań, a i filmów obejrzałem całe mnóstwo. Cóż zatem może mi zaoferować autor tej książki?. Pomyślałem…, a posłucham chociaż przez chwilę i zapoznam się z odrobiną samego prologu. Ledwo włączyłem i doznałem swego rodzaju zawstydzenia wynikającego z własnej próżności. Próżnością nazywam tutaj pychę bo w taki oto sposób zdyskredytowałem owe dzieło zanim się z nim nie zapoznałem. Gdy o tym przez chwilę rozmyślałem przypomniało mi się to słuszne stwierdzenie, że od wszystkiego co Boże i dobre zły duch będzie próbował człowieka odciągnąć. Uśmiechnąłem się w sercu i duszy kwitując tym samym – Nie odwiedziesz mnie łachudro od tego audiobooka, a tym zniechęceniem tylko potwierdziłeś, że dzieło to ma w sobie Bożego Ducha...
Bardzo lubię wspominać dzieciństwo, choć był pewien kilkuletni i bolesny okres adaptacyjny po przeprowadzce z Potworowa do Podczaszej Woli. Miałem wtedy trzy latka i odkąd pamiętam ciągle dostawałem lanie od nowych kolegów. Byłem rudy, piegowaty i zawsze sam naprzeciw „armii” po zęby uzbrojonej, a w moim sercu topniejąca wszelka nadzieja na rozejm. Ale i w trudnym czasie było wiele wzruszających historii, które może opisze innym razem...
Zobacz wszystkie
copyright © 2013 www.mariuszrokicki.pl
Rokicki Mariusz Ul. Wyścigowa 16 m1, 26-600 Radom
projekt i wykonanie: www.zaginionestudio.pl