Witajcie
Rozmawiałem z kimś i usłyszałem: Mariusz, ty to masz dobrze, jesteś pogodzony z losem i myślisz innymi kategoriami. Ciebie interesuje przyszłość i o nic nie musisz się martwić…
Przerwałem i zapytałem czy na pewno tak właśnie miało być sformułowane to zdanie?. Jako stwierdzenie w formie dokonanej, płynnej, a może praktykującej w pozytywnym sensie? Usłyszałem, że tak, chyba tak, że w jej oczach z boku tak to wygląda.
Z jednej strony to miłe, bo traktuje mnie jak normalnego i poukładanego człowieka, który wie, czego chce. Ale w duchu pomyślałem, kurcze, czy aby wie, co mówi? Czy wie, co się kryje pod znaczeniem słów „ pogodzony z losem „.
To ogólnik, który upraszcza, nie oddaje całej prawdy, dotyczy poszczególnych aspektów jak choćby ten: Jestem pogodzony z własną niepełnosprawnością, ale to nie znaczy, że z całą resztą też. Akceptuję to, że nie mogę rano sam się umyć, zaparzyć kawy czy zrobić jajecznicy…
Ja wiem, że wielokrotnie sam to podkreślałem, że jestem pogodzony z losem. Tak, jestem, bo nie mam innego wyjścia, jeśli chcę żyć, a to nie podlega żadnym wątpliwością nawet, gdy często psycha siada.
Życie jest na pierwszym stopniu moich pragnień w skali od 1 do 1… wynosi max!
Pogodzony z losem, to frazes, który niestety jest zbyt śmiały w ustach samych osób niepełnosprawnych. Ale to zrozumiałe, bo w ten sposób można zyskać na pewności siebie. Tyle, że ta pewność siebie uchodzi, kiedy obok nie ma nikogo, kto by w to wierzył. Noce wszystko weryfikują i ta pewność siebie to tylko słowa, które trudno zachować w sobie. Nielicznym się udaje zatrzymać ją na dłużej. Wpływ na to ma codzienność, kiedy sprzyja to nawet wątła roślina w śród pięknych kwiatów będzie szczęśliwa i żadnym stopniu gorsza.
Ja również naginam znaczenie tych słów parafując je w wielu tekstach. Bo są sprawy, z którymi nigdy nie zdołam się pogodzić. Większość z nich jest zamrożona, ale są też takie, których nic nie zdoła uciszyć. A jakie to? Proste, ludzkie, które nadają życiu wartości, sensu i wskazują drogę, którą podążać.
To jedno z nich, że nie stanę z przyszłą żoną przed ołtarzem, nie złożę jej przysięgi małżeńskiej, nie włożę obrączki na palec. Nie zatańczę na własnym weselu, nie będę miał upragnionej córeczki, dla której imię wybrałem już dawno, na długo jeszcze przed wypadkiem. Wybrałem je z dziewczyną, która kto wie, może byłaby moją żoną gdyby nie ten szalony skok. Ta dziewczyna odwiedziła mnie kilka lat temu. Mieszka w dużym mieście, wyszła za mąż i nie wiem, co za cholera mnie podkusiła żeby zapytać czy ma dzieci…
Nie wiem, dlaczego zapytałem o imię jej dwuletniej wtedy córci. Może, dlatego, że chciałem usłyszeć, że ma inne imię niż to, które razem wypowiedzieliśmy kilkanaście lat temu w wakacyjną noc. Ale choć się zawahała, to powiedziała prawdę, Marysia, ma na imię Marysia.
Nawet nie poczułem, kiedy, łzy same popłynęły. W klatce piersiowej był taki ból, ścisk. Nie mogłem wydobyć słowa. Ale jakoś się zebrałem i powiedziałem: Marysia, nasza Marysia ta, której imię narodziło się w letnią noc… dobrze, że chociaż Tobie spełniło się marzenie.
Cieszyłem się razem z nią, ale kiedy się pożegnaliśmy, kiedy wyszła, obok mnie stał kat w czarnym kapturze i godził w moje serce swój miecz. To był koszmar… Myślałem, że oszaleję! Musiałem coś zrobić, musiałem zagłuszyć tą psychiczną rozpacz!
Tej nocy w wyobraźni powołałem do życia swój maleńki świat z moją małą Marysią. Jest zawsze mała i czeka tylko, kiedy przyjdę. A ja lecę do niej w każdej chwili dnia i nocy. Zabieram ją na grzyby, tak jak mój tata mnie. Robię to samo, co on, kiedy widzę grzyba, mówię: Marysiu gdzieś tu czuję grzybka, pociągam nosem jak tata, a ona szuka, kiedy znajduję tak bardzo się cieszy. Skacze z radości i pyta: tatusiu jak ty go wyczułeś?
Przytulam ją wtedy i nie chcę wypuścić z ramion, boję się, że zniknie, że nie zobaczę jej biegnącej do mnie. Ma złote kręcone kędziorki i wkłada w nie swoje paluszki, kiedy rozmawiamy…
(To nie schizofrenia, to ratunek przed upadkiem)
Jak można pogodzić się z czymś takim? A to między innymi jest wpisywane w stwierdzenie pogodzony z losem. Jestem pogodzony z tym, że jestem niepełnosprawny, ale nie ze wszystkim.
Funkcje życiowe przejmuje umysł, on kieruje wszystkim. Znalazł sposób na moją krwawiącą ranę, którą zadał mi kat. Podarował mi własną Marysie i dzięki temu zachowałem stabilność. Wyobraźnia to źródełko, które zapobiega psychicznej katastrofie.
Za każdym razem, kiedy o czymś piszę to widzę ile mam zaległości w integracji z życiem. Uczą mnie własne słowa, które tu pisze, w umyśle są rozbite w próżni, a tu je porządkuję i czerpię z nich zapobiegając kolejnym trudnością.
Pozdrawiam Wszystkich.
Mariusz.
copyright © 2013 www.mariuszrokicki.pl
Rokicki Mariusz Ul. Wyścigowa 16 m1, 26-600 Radom
projekt i wykonanie: www.zaginionestudio.pl