MISJA
Nazywam się Artur Benisz i jestem zawodowym bokserem w wadze ciężkiej. Od dziecka wiedział że nim będę, a dlaczego? Bo moim tatą był były zawodowy bokser, champion w trzech kategoriach wagowych. Zarobił miliony, walczył spektakularnie i pokonywał wielkich mistrzów. Niestety stracił fortunę , źle inwestując na giełdzie i został z niczym. Miałem wtedy 12 lat i rozumiałem dramat jaki nas dotknął. Od tamtych wydarzeń ojciec nie uśmiechał się już tak jak kiedyś. To wszystko złamało również jego karierę. Kiedy przegrał kolejno cztery pojedynki z rzędu, zakończył karierę. Miał wtedy 35 lat.
Moja kariera rozwijała się podobnie jak ojca. Błyszczałem w każdej z walk pozostawiając za sobą popiół, zgliszcza po marzeniach każdego z rywali. Byłem bowiem pożądanym obiektem do pokonania przez zuchwalców o kompletnym rozchwianiu emocjonalnym i braku rozsądku oraz szacunku. Cały rząd gorących głów, takich bokserów najłatwiej pokonać. Przekonywali się o tym kolejno, Amerykanie, Niemcy czy Brytyjczycy. Wszystkich nokautowałem bez trudu. Byłem gotów do wielkich walk, ale gdy do takiej doszło, no właśnie, sam stałem się obiektem kpin. Jednym z tych o gorącej i pustej głowie.
Sensacja! Głupota polskiego wojownika! Jedzie dla kasy! Żal polskiego talentu. To niektóre tytuły gazet, nie tylko sportowych, po decyzji, jaką podjąłem. Dostałem propozycję walki o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej, od niepokonanego w zawodowym boksie Amerykanina Alana Dawsona, przydomek „Błyskawica”. Okoliczności, w jakich do tego doszło były pełne kontrowersji, ale przyjąłem wyzwanie, czym rozpętałem burzę. Mój menager i promotor omal nie zerwali ze mną kontraktu, nikt w Polsce ani na świecie nie dawał mi szans. Oprócz taty on jeden wierzył, tak jak i ja, że wygram z tym zarozumiałym gwiazdorem. Mama była innego zdania, płaczem błagała mnie żebym zrezygnował z walki, powtarzała – ta bestia cię zabije synku. Martwiła się jak każda matka, ale ja już nie zmieniłem decyzji. Walka między mną a Dawsonem była przesądzona.
Wszystko zaczęło się tu, w Nowym Yorku, na konferencji prasowej przed walką Dawson – Klimek, którego byłem przyjacielem. Walczyliśmy w jednej z polskich grup promotorskich o nazwie „Dragon”. Darek był pretendentem w walce z Alanem. Jemu również nikt nie dawał żadnej szansy na pokonanie mistrza. Dawson miał 33 lata i od sześciu lat panował, jako król wagi ciężkiej trzech federacji, WBO, WBC i WBA. Brakowało mu ostatniego z prestiżowych pasów IBF, by zostać absolutnym królem. Ten należał do mojego idola, 35 letniego Dariusza Klimka. Obaj mistrzowie mieli po jednej przegranej. Darek legitymował się imponującym bilansem wygranych walk 46 - 1 w tym 37 przez KO. Dawson wygrał, 39 – 1 z czego aż 38 przez nokaut. Nie bez powodu nazywali Królem nokautu.
Na konferencji, Dawson w swoim stylu obrażał i prowokował Dariusza. Ja siedziałem obok i podziwiałem jego spokój. Dawson toczył pianę z pyska ze wściekłości. Nie potrafił sprowokować Polaka do ostrej wymiany zdań. Mało tego, Darek zaczął ostentacyjnie ziewać udając znudzonego i powiedział: - obudź mnie jak skończysz śpiewać.
Dawson nie wytrzymał. Wyskoczył jak pocisk zza stołu i podbiegł do naszego stolika. Patrzył Darkowi prosto w oczy i wrzeszczał:
- Możesz być pewny, że cię obudzę! W pierwszej rundzie obudzę cię dotkliwie a w drugiej ułożę cię do snu! Obudzisz się w szpitalu!
Darek odpowiedział:
- masz piękne marzenia, ale wiesz, co, bardziej zmęczysz się tym strzępieniem języka teraz, niż ja w walce z tobą.
Chwile potem z ust Darka padły słowa, które wpłynęły na całe moje życie.
Dawson wrócił do stolika i zaczął się śmiać. Potem chwycił za mikrofon i skierował słowa do tłumu reporterów:
- Słuchajcie, właśnie popatrzyłem sobie w oczy tego Polaka i zobaczyłem cos, czego nie widziałem u żadnego z moich rywali. On jest tak przerażony jak antylopa otoczona przez lwy, gdzieś w Afryce! Muszę przeprosić moich fanów, ta walka potrwa chwilę, a właściwie to już się skończyła. Słuchaj Polaku, nawet gdybym w ringu walczył przeciwko dwom takim jak ty to trwałoby to krótko.
Zakończył ten bełkot bezczelnym śmiechem, w stronę naszego teamu. Ale na Darka nie było mocnego, któremu udałoby się wyprowadzić go z równowagi. Miał diabelnie mocną psychikę. Spokojnym ruchem ręki, z uśmiechem, przysunął mikrofon i zadał pytanie w stronę reporterów:
- Słuchajcie, on tak zawsze marudzi przed walką, czy tylko dziś ma ze sobą problemy?
Na Sali wybuchła salwa śmiechu. O dziwo Alan nie zareagował. Ale kiedy Darek powiedział:
- Wiesz, co Dawson, klapiesz tym językiem, siejąc dookoła swoje niewiadome DNA w jednym celu. Jesteś zwykłym mięczakiem! Próbujesz zastraszać swoich rywali plugawym językiem, do tej pory jakoś ci się udawało. Przyjechałem tu tylko po to żeby pokazać ci jak walczy prawdziwy facet. I wiesz, co, takiego boksera jak ty, stłukłby mój mniej doświadczony przyjaciel, który siedzi obok. Oto, kim jesteś.
Tego, Dawson już nie wytrzymał. Znów podbiegł do naszego stolika i powiedział:
- Wiesz, co Polaku, składam obietnicę tobie, twojemu chłopakowi i wszystkim tu obecnym. Najpierw stłukę ciebie a potem tego strusia! I możecie być pewni, że nie spocznę dopóki tak się nie stanie!
Kiedy skończył pastwić się wzrokiem nad niewzruszonym Darkiem, podszedł do mnie. Był ogromny, kiedy tak stał przede mną poczułem jak w brzuchu wszystko mi się przewraca. Przełknąłem ślinę i podniosłem głowę. Spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem w nich diabła… serce waliło mi jak młot. Dawson zaśmiał się i powiedział:
- No to jak, przyjmujesz wyzwanie? Nie jeden marzy o takiej szansie. Powtórzę propozycję, więc?
Nie wiedziałem, co mam zrobić, czułem się jak w pułapce. Jakby ten cały tłum zaciskał pętlę wokół mojej szyi. Z tej jakże okrutnej opresji mogło mnie wybawić tylko jedno słowo, „ TAK”. Nie miałem wyjścia, musiałem zdjąć z siebie ciężar setek wiszących na mnie oczu. Próbowałem się rozluźnić i odpowiedzieć mu tak żeby nie zrobić z siebie klauna. Wstałem z krzesła i zobaczyłem, że nie taki diabeł straszny. Był mojego wzrostu, o zbliżonej sylwetce. Pomyślałem – kładłem na deski większych niż on! Poczułem się pewniejszy siebie i z uśmiechem odpowiedziałem:
- Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania, bo możesz być pewny, że zjawię się w ringu. Nauczę cię pokory i szacunku do ludzi.
Dawson patrzył na mnie z uśmiechem i ironicznie kręcił głową. Odwrócił się kolejny raz do reporterów, potem wskazał palec w moim kierunku i powiedział:
- No patrzcie państwo, z kim bym nie walczył to zawsze słyszę ten sam wiersz, „ szacunek i pokora” tylko, że żaden z tych mądrali nie pozbierał się z desek żeby mi to powtórzyć, ciekawe, nie uważacie?. Ale może w końcu ten młody to zrobi, hm, już go lubię! Naprawdę go lubię. Jest ciekawszy niż ten drugi Polak.
Po chwili wrócił do mnie i szeptem zaczął gadać głupstwa. Żebym zostawił mu numer konta bankowego, to przeleje mi parę dolców na wózek inwalidzki. Będzie ci potrzebny, bo połamie ci gnaty - powiedział. Odchodząc poklepał mnie w policzek. To miała być demonstracja pseudo żalu, że szkoda mu boksera skazanego na rzeź. Myślał, że skutecznie mnie przeraził, ale bardzo się mylił. Nie byłem bokserem w ciemię bitym, mimo młodego wieku. Miałem 23 lata i aż 22 walki w wadze ciężkiej, nazywaną królewską. Wygrałem wszystkie przed czasem. W Polsce nazywali mnie „Królem Arturem” przydomek „Kobra”. Po każdej mojej walce media prześcigały się w tytułach artykułów. „Kobra zahipnotyzował kolejną ofiarę” „ Jeden cios! Kobra załatwił giganta ze wschodu” Wszystkie prestiżowe, światowe magazyny bokserskie, widziały mnie, jako przyszłego championa wagi ciężkiej. Nikt, bowiem nie miał w tak młodym wieku, takiego bilansu wygranych walk przez nokaut. Jednak, kiedy przyjąłem propozycje Dawsona, wieszano na mnie psy. Alanowi też się dostało od mediów z całego świata, ale on miał to gdzieś. Był bożyszczem wagi ciężkiej i dojną krową jego teamu, robił, co chciał, dowodem była walka ze mną.
Trzy tygodnie później, w Nowym Yorku w słynnej świątyni boksu, hali Madison Square Garden rozbłysły flesze. To była noc prawdy tak dla Dawsona jak i dla mojego przyjaciela, Dariusza. Byłem w sztabie jego teamu, jako pomocnik, asystent, bez jakiejś szczególnej roli. Darek chciał żebym był w jego narożniku i podglądał jak walczy Amerykanin. W końcu byłem następnym jego rywalem.
O godzinie 23: 45 czasu amerykańskiego, zabrzmiał pierwszy gong walki wieczoru, o absolutne mistrzostwo świata w wadze ciężkiej czterech federacji.
Dariusz bez respektu ruszył na Dawsona i zdecydowanie wygrał pierwsze starcie.
Kolejne dwie rundy wygrał Dawson, Darek był już na skraju nokautu, gong uratował mu skórę.
Początek czwartej rundy i potężny lewy sierpowy cios Darka w okolice wątroby Dawsona, po raz drugi w karierze pada na deski. Walka powinna się zakończyć. Sędzia ringowy z Meksyku, wyraźnie przeciągał liczenie.
Kiedy Dawson w końcu się podniósł, sędzia odesłał go do narożnika i nakazał oklejenie plastrem wiązania u jednej z rękawic. Dawson miał dość czasu, żeby wrócić do siebie. W naszym narożniku panował spokój, Darek był pewny swego. Nie zdenerwowało go pobłażliwe zachowanie sędziego wobec Alana. Czekał na rywala w spokoju, wiedział, że osłabił go solidnie i że, za chwile zakończy sprawę. Po wznowieniu walki, podrażniony Amerykanin rzucił się na Darka i zasypał go lawiną ciosów. Ale Dariusz wszystkie jego chaotyczne ataki przyjął na rękawice i skutecznie klinczował rywala. Chwile później, powtórzył atak na wątrobę i Dawson ponownie zaliczył deski. Drugi nog-dałn zakończył się równo z gongiem. Ta runda dała Darkowi wygraną 10: 6 i wyszedł na prowadzenie. Sensacja wisiała w powietrzu. Piąte starcie powinno być formalnością, ale zakończyło się koszmarnie dla Darka i naszego teamu. W przerwie trener, Zygmund Brzoza powiedział do niego jedno zdanie:
- Mistrzu, dokończ robotę i wracamy do domu.
Ale nasz powrót się przeciągnął, zwłaszcza Dariusza.
W piątym starciu popełnił błąd, nie rzucił się na Alana, żeby zadać serię ciosów w tułów, co załatwiłoby wygraną. Zlekceważył zranionego mistrza i zapomniał, że Dawson jest nie bez powodu nazywany, Królem nokautu. Oddał inicjatywę i czekał na kontratak, liczył, że kiedy Alan się odsłoni, on zada decydujące uderzenie, które pogrąży czarnoskórego championa. Ale stało się zupełnie odwrotnie. Dawson nie zamierzał się odsłaniać, wiedział, że jeśli rywal uderzy go raz jeszcze silnym ciosem w prawy tułów to przegra.
Byłem przy linach ringu i widziałem grymas bólu na jego twarzy, jaki odczuwał po poprzednich trafieniach. Takie ciosy odbierają oddech i ochotę do walki. Ale on był zdeterminowany, unikał zwarcia i walczył z dystansu. Darek był zaskoczony zmianą taktyki rywala, inkasował coraz więcej mocnych uderzeń. „Błyskawica” w tym starciu pokazał, dlaczego nosi taki przydomek. Tłum amerykańskich fanów Dawsona wiwatował. Do końca piątego starcia pozostały sekundy. Wtedy stało się cos, czego nie dopuszczał do siebie mój idol i przyjaciel. Można powiedzieć, że zginął od własnej broni. Dawson odpowiedział na jego poprzednie uderzenia w prawy tułów, które omal nie zakończyły walki.
I to on piekielnie silnym uderzeniem w wątrobę zakończył pojedynek. Darek upadł na deski i stracił przytomność.
Dawson szalał w ringu w euforii i pozdrawiał swoich kibiców. Nawet nie podszedł do Darka, nie obchodziło go, co się z nim stało. Za to podszedł do mnie i powiedział:
- Za kilka miesięcy, ty będziesz tak leżał – roześmiał się i odszedł.
Nic mu nie odpowiedziałem, martwiłem się o przyjaciela, jego słowa były tylko powietrzem.
Darek odzyskał przytomność, ale został przewieziony do szpitala. Okazało się, że po ciosie Dawsona, pękła mu wątroba. Stracił mnóstwo krwi, lekarze uratowali mu życie.
Dwa dni po walce mogłem go odwiedzić. Był blady i kompletnie załamany. Usiadłem przy nim i zapytałem jak się czuje. Spojrzał na mnie i powiedział:
- spieprzyłem to, jak amator… miałem go, wystarczyło trzepnąć go jeden raz.
Powiedziałem żeby teraz o tym nie myślał, że teraz ważne jest zdrowie… wtedy mi przerwał, chwycił mnie za rękę i powiedział:
- Artur, obiecaj mi, obiecaj, że nie będziesz z nim walczył. A przynajmniej nie teraz, może za dwa, trzy lata, ale nie teraz, proszę cię. Ten człowiek złamie ci karierę, olej go i nie walcz.
Takich słów od mojego idola się nie spodziewałem. Liczyłem bardziej na cos w stylu, „załatw go, pomścij mnie, łatwo go pokonać, dasz mu radę”. Ale nie, on chciał żebym uciekł jak szczur! Odpowiedziałem mu dobitnie:
- Czy ty wiesz, co teraz dzieje się we mnie w środku, w moim sercu, po tym wszystkim? Nie wiesz? A powinieneś, bo dzieje się dokładnie to samo, co w twoim, pożar! Rozumiesz, mam w sercu pożar taki sam jak twój! Nie muszę już chyba mówić, co ugasi ten żywioł. Jeśli tego nie zrobię, zamiast serca będę miał rozżarzony węgiel, który będzie mnie parzył zawsze, gdy zobaczę choćby na koszulce napis Nowy York. Chcesz mnie skazać na takie cierpienie?
Odpowiedział, „nie” a po chwili zapytał:
- A jeśli przegrasz, co wtedy z tym pożarem?
Uśmiechnąłem się i odpowiedziałem:
- Przyjacielu, w momencie, kiedy stanę w ringu i popatrzę mu w oczy, zacznie padać deszcz i ujarzmi żywioł bez względu na wynik.
Dariusz zrozumiał, że nie odwiedzie mnie od tego pojedynku, dlatego nigdy więcej do tego nie wracał. Powiedział jeszcze tylko jedno:
- Wiesz, co twardzielu zmartwię cię jednym, nie spojrzysz mu w oczy, ten dupek tuż przed gongiem gapi się w deski ringu. – Roześmiał się po tym zdaniu. Ja dodałem, że gapi się w dechy, bo wypatruje miejsca, w którym będzie leżał. To rozbawiło go, tak, że zapomniał na chwilę o tym gdzie jest i dlaczego.
Nazajutrz wraz z większością teamu wróciłem do kraju. Z Dariuszem została jego żona, Maria i trener.
Dwa tygodnie później wrócili całą trójką. Darek szybko wyzdrowiał i po 6 tygodniach od walki z Dawsonem pojawił się w klubie. Dobrze było go widzieć uśmiechniętego. Powitaliśmy go oklaskami. Był chyba zawstydzony, podniósł rękę i krzyknął:
- Ej, panowie, za co ten aplauz, przecież dostałem lanie, co nie widzieliście jak całowałem dechy?
To był cały on, przegrał pojedynek życia, który okupił zdrowiem, a teraz stał przed nami i żartował z tego. Był uwielbiany przez wszystkich, zwłaszcza przez młodzików.
Pierwsze kroki skierował do trenera i serdecznie go uściskał. Potem podszedł do ringu gdzie trenowałem i przywitał się z moim tatą Edwardem, który był moim trenerem. Chwilę rozmawiali. Kiedy skończyli wszedł do ringu i powiedział:
- Młody, musimy pogadać.
W pierwszej chwili pomyślałem, że znów będzie mnie odwodził od walki. Ale jego wyraz twarzy wyraźnie temu przeczył. Poszliśmy do szatni, gdzie mogliśmy porozmawiać. Zaczął od słów:
- Młody chcę razem z twoim tatą przygotować cię do walki, możemy go pokonać. Zgadzasz się?
Kiedy to mówił w moim sercu wybuchła euforia. Właśnie takiego wsparcia oczekiwałem od przyjaciela. Nie musiałem mu odpowiadać, uścisnąłem go i powiedziałem jedno:
- Bierzmy się do roboty, pacjent czeka.
Dwa tygodnie później wyjechaliśmy w góry do Zakopanego. Tam rozpoczęliśmy przygotowania do walki z Dawsonem który nie czekał zbyt długo na nasz pojedynek. Termin walki był ustalony na 12 września. To dokładnie trzy i pół miesiąca po pojedynku z Darkiem.
Ja byłem zdeterminowany, ojciec z Darkiem narzucili mi mordercze treningi. Mięliśmy sześć tygodni na to by się przygotować, wejść do ringu i wygrać. Trenowałem w różnych miejscach, w małej salce szkolnej, na powietrzu, w lesie i nocami. To był plan taty, treningi nocą miały mi pomóc w zrównoważeniu i utrzymaniu optymalnej formy mimo strefy czasowej. Im bliżej pojedynku tym bardziej przestawialiśmy godziny sparingów na nocne pory. To działało, byłem pewny, że zmiana strefy czasu nie będzie miała wpływu na formę. Trenowałem jak nigdy wcześniej, ból rozrywał mi mięsnie, przed oczami miałem tylko twarz Dawsona. Jego śmiech, cynizm i pogarda jaką żywił do wszystkich swoich rywali sprawiała, że jeszcze mocniej zaciskałem pięści. W pewnym sensie był moją udręką, wrzodem którego musiałem się pozbyć. Mięliśmy tylko jeden problem, finanse, musieliśmy sobie radzić w prymitywnych warunkach. Moim sparing partnerem był Darek i to on niemal w całości finansował nasze trio. Mój promotor umył ręce od tego pojedynku. Właściciel stajni Dragon postawił sprawę jasno. Nie zerwie ze mną kontraktu ale i nie kiwnie palcem żeby mi pomóc z finansowaniem tej jak to nazwał „szopki”. Był wściekły, powiedział :
- Jeśli Dawson zrobi z ciebie kalekę to nie wracaj do mnie i zapomnij o kontrakcie! – wrzeszczał.
Uderzałem z siłą młota! Tata był ze mnie dumny, nie mówił mi tego ale wystarczyło mi jedno żeby to wiedzieć. Po ostatnim treningu podszedł i powiedział cos czego nigdy wcześniej nie mówił:
- Dobra robota synu, jesteś gotów.
Nie mogłem uwierzyć, że w końcu to powiedział. Wcześniej stać go było tylko na jedno słowo, „ nieźle”. Niemal wywiercił mi dziurę w głowie tym swoim „ nieźle, nieźle” i bez końca tylko to powtarzał. Nawet po każdym efektownym zwycięstwie słyszałem:
- Popełniłeś kilka błędów, ale było nieźle.
Irytował mnie tym ale był cenionym fachowcem w branży trenerów, wszystko co mówił w ringu było święte. Jego taktyka i wskazówki doprowadziły mnie do 22 wygranych walk. Jeśli by miał wątpliwości, że nie jestem w stanie pokonać Mistrza, to nie dopuściłby do tego pojedynku. Ale kiedy wypowiedział te magiczne słowa, potwierdził swoją wiarę w sukces. Te słowa były dopełnieniem brakującego elementu w mojej podświadomości, wypędziły okruchy wątpliwości. Poczułem się jeszcze mocniejszy, łańcuch który mógłby mnie w czymś ograniczyć pękł. Byliśmy jak jeden organizm, cała nasza trójka tworzyła mór którego nic i nikt nie przebije. Amerykanin miał się czego bać, byłem przygotowany na wojnę. Moim atutem był mocne ciosy, tak z prawej jak i z lewej ręki. Rywal nie wiedział z której strony może paść decydujące o losach walki uderzenie. Ojciec uważał, że Alan kompletnie mnie zlekceważy, nie powiedział mi tego ale zrozumiałem to podczas jednej z rozmów przy kolacji. Nawiązał do ewentualnego rewanżu który Dawson zastrzegł sobie w kontrakcie na wypadek porażki. Mówił do mnie i Dariusza – chłopaki wygramy te walkę, to pewne ale prawdziwego Dawsona zobaczymy dopiero w rewanżu. Wtedy Arturze – popatrzył na mnie z przejęciem i chwilę się zamyślił a po chwili dokończył – wtedy to mój synu stoczysz walkę życia i przejdziesz do historii. Będziesz na ustach całego świata, twoje serce, rozum i ręce zdecydują co będzie mówił i pisał o tobie cały glob. No ale teraz skupmy się na tej walce, 12 września wieki champion zostanie zraniony.
Nie zapomnę tego wieczoru, ojciec mówił te słowa z taką powagą ale i wiarą w sukces. Zupełnie jak nie on.
30 sierpnia wylecieliśmy do Stanów Zjednoczonych. Przed każdą Walką obowiązkowe jest ważenie obu bokserów i konferencja prasowa. Dla Dawsona to zawsze była okazja by zrobić z niej show. Tym razem było inaczej, prawie w ogóle się nie odzywał. Na większość pytań odpowiadał jego sztab szkoleniowy. Sam odpowiedział tylko na jedno pytanie które padło z tłumu reporterów.
- Alan, czy obawiasz się tej walki?
Odpowiedz była krótka. – To chyba jakiś żart, kpina!? Chcę to mieć za sobą.
Po tych słowach wstał i wyszedł z sali bez słowa. Na jego twarzy widać było zażenowanie i frustrację. Wydawał się być rozczarowanym swoją pochopną decyzją o walce ze mną. Sprowadził tym na siebie lawinę krytyki i nadszarpnął nieco wizerunek mega gwiazdy. Dotąd nie przejmował się niczym ale dla świata boksu wyzwanie na pojedynek dwudziestodwulatka było idiotyzmem. Chyba dotarło to do niego i dlatego zachował się tak a nie inaczej. Ta konferencja była dla niego wstydem jak i cała ta walka. Owoc jego głupoty to szansa którą musiałem wykorzystać.
Okoliczności i chaos wokół walki a zwłaszcza huragan jaki panował w głowie Dawsona przybliżał mnie do wygranej. Musiałem być tylko skoncentrowany i zachować trzeźwość umysłu do walki od której dzieliły mnie już tylko godziny.
Kiedy spiker wykrzyczał moje nazwisko i przydomek „Kobra” w Madison Square Garden rozbrzmiała muzyka. W rytmie hitu Engel niemieckiego zespołu Rammstein zmierzałem do ringu by pokonać Dawsona i odebrać mu mistrzowskie pasy. Zwłaszcza jeden, IBF którego dotykałem, który należał do mojego przyjaciela. Wybrany hit nie był przypadkowy, oto nadchodzi anioł który przywróci należyty mu porządek w świecie boksu.
Droga do ringu trwała chwilę, oprócz muzyki nie słyszałem niczego. Dopiero kiedy znalazłem się w centrum areny cos do mnie dotarło. To gdzie naprawdę dotarłem tak bez wysiłku i co za chwilę się wydarzy. Nie jestem jednym z widzów - myślałem w duchu - którzy aż się palą z ekscytacji by spektakl wreszcie się rozpoczął. Byłem anonimową postacią której scenariusz był prosty, pokonać rywala. Mimo sympatii nielicznych amerykanów, dla większości z nich byłem barankiem którego wielki mistrz złoży w ofierze Bogom Boksu. Ci ludzie przyszli obejrzeć show, niestety nie mój tylko ich pupila, Alana.
Kiedy myśli przestały zaprzątać mi głowę do moich uszu docierał coraz głośniejszy doping polskich fanów!. Nie mogłem uwierzyć, tysiące moich rodaków zdzierało gardła by przekrzyczeć amerykańskich fanów Dawsona. Gromkie brawa i słowa Artur! Artur! Artur! Jesteś Królem! grzmiały nieustannie z ust moich kibiców, Król Artur!...
Rozejrzałem się po legendarnej hali gdzie krzyżowali rękawice wielcy mistrzowie i po raz pierwszy w zawodowej karierze ugięły mi się kolana. Zobaczyłem setki polskich flag, szalików uniesionych ponad głowy… przez chwilę wszystko widziałem w biało czerwonych barwach. Nie byłem sam, a bestia która po chwili stała obok mnie dobrze o tym wiedziała.
Wszedł do ringu bez muzyki w towarzystwie kilkunastu osób. Strasznie mu się spieszyło żeby mnie zlać i udać się pod prysznic. Musiał jeszcze chwilę zaczekać aż zostaną odegrane hymny narodowe. Kiedy zabrzmiał Mazurek Dąbrowskiego poczułem w sobie cos dziwnego, myślałem o moim kraju, o tym jak bardzo go kocham i, że walczę dla niego. W trakcie hymnu, czułem na sobie czyjś absorbujący wzrok. To było dziwne i zarazem silne uczucie, które zmusiło mnie do tego bym odwrócił wzrok i spojrzał poza ring . W pierwszym rzędzie stała młoda rudowłosa dziewczyna. Z wielkim przejęciem śpiewała nasz hymn. Patrzyła na mnie z taką dumą i radością. Na końcu hymnu, ze wzruszenia otarła z oczu łzy. Była taka piękna, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Pomachała do mnie ręką, poczym przyłożyła ją do serca. Dała mi do zrozumienia, że jest tutaj dla mnie i wierzy w zwycięstwo. Z jej twarzy bił rażący optymizm, pewność, że jej nie rozczaruję i spokój który udzielił się również mnie. Na koniec uśmiechnęła się przeuroczo i krzyknęła: Wygraj dla mnie!
Piękna nieznajoma obudziła we mnie bestię, która pragnęła jednego, dopaść ofiarę i złożyć ją u jej stup. Ta noc należała do mnie, Alan nie mógł wygrać.
Nawet tata, który tuż przed pierwszym gongiem miał zawsze mnóstwo uwag, wskazówek, tym razem milczał. Spojrzał tylko na mnie, klepnął w plecy i wymownym gestem głową dał mi do zrozumienia – synu, zrób co trzeba i wracamy do domu.
Nie mogłem doczekać się rozpoczęcia walki. Kiedy w końcu stanęliśmy na środku ringu cały świat wstrzymał oddech. Co wydarzy się za chwilę? Ile rund Alan będzie potrzebował by mnie efektownie pokonać? Tylko w głowach nielicznych rysował się inny scenariusz. Odpowiedz na wszystkie pytania i domysły była błyskawiczna. W trzydziestej drugiej sekundzie pierwszego starcia było po walce. Wszystkie pragnienia i marzenia zostały spełnione. Patrzyłem na rozbitą twarz Dawsona, który cos mamrotał i za wszelką cenę próbował wstać i kontynuować pojedynek. Nie miał pojęcia, że to już był koniec walki. Zgubiła go pewność siebie i zlekceważenie. Ruszył na mnie z opuszczoną gardą i nim się obejrzał leżał na deskach pokonany.
copyright © 2013 www.mariuszrokicki.pl
Rokicki Mariusz Ul. Wyścigowa 16 m1, 26-600 Radom
projekt i wykonanie: www.zaginionestudio.pl