Aktualności : Mariusz

AktualnościDEPRESJA – CHOROBA ŚWIATA 12 RUND Pierwszy trening – dzieciństwo. Część pierwsza.

2023-07-03
Urodziłem się 1977r. w Nowym Mieście nad Pilicą i do trzeciego roku życia mieszkałem z rodziną u dziadków w Potworowie. To niewielka gminna miejscowość trzydzieści kilometrów od Radomia jadąc w stronę Łodzi. Gospodarstwo dziadków znajdowało się na obrzeżach Potworowa daleko od centrum blisko dużego lasu gdzie chodziliśmy na grzyby...

 

    Ponoć tata chciał mi dać na imię Leonard, ale mama była nieugięta i koniecznie chciała mi dać na imię - Mariusz. Przyznaje, że dobrze wybrała, bo rudy i piegowaty Leon to byłaby porażka. Miałem trzech braci i dwie siostry. Jeden z braci zmarł w wieku dwóch lat. To było dziewięć lat przed moimi narodzinami, a drugi w 2011r. Miał czterdzieści cztery lata, kiedy zmarł na zawał serca. Z kolei rodzice zmarli rok po roku odpowiednio mama 2016r., a tata 2017r. Nim doszło do tych wszystkich traumatycznych przeżyć życie układało się dla nas wspaniale. Żyliśmy skromnie, ale nie brakowało nam niczego. Tata pracował w Banku Spółdzielczym, jako Kierownik oddziału, a mama zajmowała się nami i gospodarstwem. Dorywczo dorabiała, jako krawcowa.

   Mieszkanie u dziadków było dla mnie, czym wspaniałym i wyjątkowym. Podwórko było tak duże jak połowa boiska piłkarskiego. Wokół zabudowań był ogromny sad, który przypominał ogród botaniczny czułem się w nim jak baśniowej krainie. Owoce z drzew rozpływały się w ustach, czereśnie, wiśnie, śliwki węgierki, porzeczki czy zielone leagrody… To był mój świat, moje powietrze i miejsce do życia, a do tego las pod samym nosem. Nie był on zwyczajny, a wyjątkowy, wyjątkowy i niezwykły! Bogactwem swym dzielił się z każdym, kto do niego wszedł. Poza grzybami było w nim mnóstwo poziomek i orzechów laskowych, które to bywały kością niezgody pomiędzy ludźmi, a wiewiórkami. Mówiąc wprost te śliczne stworzenia to prawdziwe zgrywusy! Kiedy na jakimś drzewku było sporo orzechów to radość była krótka, bo każdy był w środku robaczywy. Mimo, że orzechy były zepsute, to wiewiórki i tak próbowały odstraszyć intruza od drzewka. To był słodki widok, jak podbiegały i zmykały na drzewa. Cóż miały prawo, to ich dom i gospodarzyły w nim wspaniale. Broniły swojego terytorium i nie dawały sobie podbierać orzechów. Ich walka imponowała i choć trudno w to uwierzyć, mnie czekała podobna, związana wraz z nowym początkiem życia we wsi Podczasza Wola. To rodzinna wioska mojego taty, gdzie zamieszkaliśmy na stałe.

   To, co wyjątkowe i niezapomniane, jaki i to, co dramatyczne, aż do granic, było dopiero przede mną. Treningi do przyszłych walk o życie rozpoczęły się już w wieku trzech lat. Po przeprowadzce z rodzinnego domu dziadków (rodziców mamy) Potworowa na inną wioskę Podczasza Wola, gdzie rodzice kupili dom, spotkałem się tam z murem nie do przebicia!

   Miałem wówczas wspomniane trzy lata i do siódmego roku życia nie byłem akceptowany przez nowych kolegów. Za każdym razem, kiedy próbowałem się zbliżyć, dostawałem lanie. Wciąż mam w pamięci ich bolesne słowa takie jak: - Odejdź rudzielcu, jesteś obcy! Nie chcemy cię tu, wynoś się piegowata ruda małpo… To tylko namiastka z deszczu słów, które spadały na moją głowę. Mimo to byłem nieugięty i uparty karmiłem się z ukrycia ich widokiem, jak świetnie się dogadywali i bawili. Cieszyłem się i śmiałem wraz z nimi tyle, że z ukrycia, gdzieś zza kurtyny krzaków tak, aby zdążyć uciec, gdyby mnie dostrzegli. Czasem sam do nich podchodziłem, tak żeby popatrzeć z bliska jak wyglądają nim oberwę…

 

Komantarze

copyright © 2013 www.mariuszrokicki.pl

Rokicki Mariusz Ul. Wyścigowa 16 m1, 26-600 Radom

projekt i wykonanie: www.zaginionestudio.pl