Moje książki : Mariusz

Moje książkiHydraulik

To fragment kolejnej książki którą zacząłem dawno temu, ale nie wiem czy coś z tego będzie... pomysłów mam wiele, tylko tak trudno jest pisać. Chcę się z Wami podzielić tym co mam.

HYDRAULIK

Nazywam się Henryk Krupa i nieźle narozrabiałem. Po pięciu latach spędzonych w Państwach Europy zachodniej, wróciłem do Polski. W zasadzie to musiałem stamtąd wiać. Ścigają mnie gangsterzy wynajęci przez deweloperów kilku potężnych spółek. Nie ma co, mam przerąbane, te zbiry mają dostać kupę forsy za moją głowę. Ja nie zamierzam się z nią rozstawać, choć to wszystko jej wina. Nie miałem pojęcia, że firmy w których pracowałem, po moim odejściu notowały kolosalne straty.

Nie mam już gdzie uciekać. Jedyne wyjście to zaszyć się w jakimś polskim pierdlu i przeczekać nerwy biznesmenów. Mam już gotowy plan, jak trafić do pudła. Dwa lata powinny ostudzić głowy  tych starych dziadów. Można by uznać, że trzeba być kretynem żeby na własne życzenie pchać się do paki. Może i tak, ale wolę to od pewnej śmierci.

Pół roku temu było jeszcze tak pięknie, żyłem jak Król w luksusowym apartamencie w jednym z hoteli na Majorce. Nie brakowało mi niczego. Wieczorami relaksowałem się w towarzystwie pięknej i drogiej rudowłosej Mari. Myśląc o niej robi mi się cieplej w ten zimny wieczór.

Wybór owych Pań był iście kwiecisty, ale Mari była wyjątkowa. Miała w sobie coś, co nie pozwalało o niej zapomnieć. Jej oczy przyciągały jak magnez, każdy wieczór spędzałem tylko z nią. Po kilku miesiącach chyba się w niej zakochałem. Płaciłem jej alfonsowi z góry za każdy tydzień. Była tylko moja. Czułem, że darzy mnie podobnym uczuciem. W chwilach w których chciałaby to wyznać smutniała. Ale wyraziła to w inny sposób, po jednej z nocy nie chciała kasy. Nalegałem, ale kiedy zobaczyłem łzy na jej policzkach zrozumiałem, to miłość. Od tego ranka wszystko się zmieniło. Promieniała jak nigdy, dopiero wtedy zobaczyłem jej własną, niewymuszaną radość. Cieszyła się drobiazgami jak mała dziewczynka. Powtarzała, że jestem jej rycerzem który pokonał smoka i uwolnił ją z oziębłej groty. Ale ja chciałem zrobić więcej, zniszczyć pieczarę w której była więziona. Umówiłem się na spotkanie z jej alfonsem, Robinem, postanowiłem ją wykupić. Gość nie potraktował mnie poważnie, przysłał jakiegoś gońca, z którym nie dało się porozumieć. Byłem zdziwiony że olał moją propozycję. Kiedy z nim rozmawiałem przez telefon był otwarty i zapewniał, że ubije ze mną interes. Wróciłem zły do hotelu. W środku, przy bufecie zobaczyłem Mari, rozmawiała z jakimś dwumetrowym  dryblasem. Była wyraźnie zdenerwowana. Kiedy mnie spostrzegła, podbiegła i mocno się przytuliła. Wtedy po raz pierwszy  zobaczyłem w jej oczach strach, strach który udzielił się również mnie. W pierwszej chwili pomyślałem, że ten drań Robin chce mi ją odebrać. Chciałem pogadać z tym gorylem który tak ją zdenerwował. Mari stanowczo protestowała, ale musiałem coś zrobić. Podszedłem do niego, chociaż bałem się jak cholera. Musiałem zadrzeć wysoko głowę żeby spojrzeć mu w twarz. Był olbrzymi, żuł wieśniacko gumę i szyderczo się podśmiewał. Twarz typowego bandziora, tygodniowy zarost i tatuaż węża na szyi podkreślał jego wizytówkę. Mari miała rację, straciłem ochotę na rozmowę z nim kiedy przeszył mnie swoim metalowym spojrzeniem. Nogi miałem z waty ale zdobyłem się na odwagę i zapytałem: Co się dzieje, dlaczego Robin nie przyjechał, czekałem, czego on chce?

Przez dłuższy czas tylko patrzył na mnie z tym kretyńskim uśmiechem. Byłem pewny, stałem oko w oko z psycholem. W końcu przemówił: Czekałeś mówisz? Zarechotał jak diabeł tasmański i dodał: No to się doczekałeś, dziś noc będzie twoja, ja cię nie zawiodę. Klepnął mnie w policzek i wyszedł. Wybiegłem za nim i krzyknąłem: Nie chcę ciebie tylko Robina Ośle! Nagle się rozpłynął, pobiegłem jeszcze kilkanaście metrów i zrezygnowałem. Wróciłem do Mari i zabrałem ją do siebie. Liczyłem, że mi coś powie, wyjaśni, ale niczego się nie dowiedziałem. Siedziała w fotelu i nerwowo spoglądała na zegarek. Coś było nie tak, Mari nigdy się tak nie zachowywała. Nie chciałem jej naciskać, miała trudne życie, byłem cierpliwy. Ale jej smutek i cisza siały zamęt w mojej głowie. Wyszedłem na taras i zadzwoniłem do Robina. Miałem  nadzieję że odbierze i wyjaśni co się dzieje. Ku zaskoczeniu odebrał. Przeprosił, że nie mógł przyjechać i zapewnił, że jeszcze dziś Mari będzie wolna. Była godzina 20 wieczorem, o 22 Robin miał przysłać po kasę gościa którego poznałem w bufecie. Byłem przekonany, że za dwie godziny spełni się marzenie Mari. Podbiegłem do niej i z radością jej o tym powiedziałem. Jej reakcja mnie zaskoczyła, nie okazała żadnego entuzjazmu a co gorsza jeszcze bardziej posmutniała. Traciłem panowanie, krzyknąłem na nią i zapytałem dlaczego się nie cieszy, przecież o tym marzyła!. Rozpłakała się i w koło powtarzała, że nic nie rozumiem. Musiałem się napić, nikt nie zrozumie bab, nikt na tym świecie, skomentowałem.

Około godziny 21 Mari podeszła o mnie i powiedziała: Henk musisz uciekać, miałam wrzucić to do twojego drinka i uśpić. Zamarłem przez chwile, coś do mnie mówiła ale ja wsłuchiwałem się w echo jej pierwszego zdania. Krążyło w mojej głowie i rujnowało szyki poukładanych myśli. Nie mogłem powstrzymać rozpędzonego domina które budziło we mnie demony chaosu. Mari bez przerwy mówiła ale żadne z jej słów do mnie nie docierało. Nie wiem, chyba byłem w szoku. Kiedy się ocknąłem, już nie mówiła, patrzyła na mnie i szlochała. Zapytałem ją o co chodzi, dlaczego wygaduje takie rzeczy?  To co w końcu do mnie dotarło  było przerażające. Mari miała rację, musiałem uciekać.

Komantarze

copyright © 2013 www.mariuszrokicki.pl

Rokicki Mariusz Ul. Wyścigowa 16 m1, 26-600 Radom

projekt i wykonanie: www.zaginionestudio.pl