2019-04-10
Po trzech latach od wypadku, ta pierwsza wizyta w domu była cholernie trudna. Z jednej strony radość, ale z drugiej wielki ból… Do tego cała fura emocji, ludzie z wioski przychodzili się ze mną przywitać, ściskali mnie jak syna, większość ze łzami w oczach. Sąsiad Mirek i inni powtarzali, jaką czują pustkę i martwą ciszę o poranku, bo na próżno nasłuchiwać śpiewu Mańka, jak mnie nazywali…
Trudno mi było wytrzymać w tym wszystkim, ledwo powstrzymywałem łzy. Chciałem, tak bardzo chciałem wstać i pobiec do moich roślinek. Do nich mówić, śpiewać, delektować się zapachem pomidorów. Bo wiecie, one mają specyficzną woń, w odróżnieniu od papryki, której krzaki są niemal bezwonne. Tak czy inaczej mógłbym spać w tunelach z papryką i innymi warzywami. Głównie uprawialiśmy paprykę, ale mieliśmy też mały tunel, w którym było wszystkiego po trochu i tu dopiero były zapachy! Boże ledwie oczy zamknę i widzę to całe piękno… Wszystko świeżutkie, ogórki, pomidorki, sałata, rzodkiew, koper, aż po szczypior i pietruszkę, z marchewką. Można było wybierać z koszyczka przy śniadaniu na kanapki, to, na co miało się ochotę. Ja najbardziej lubiłem chlebek, ze swojskim smalcem i pomidorem. Pierwszy raz spróbowałem takiej kombinacji u wujka jak byłem u niego na zarobku. Ciocia nakroiła na talerz różnych wędlin, a moi mali wówczas kuzyni wołali: Mamo zrób nam kanapki, ze smalcem i pomidorem. Myślałem, że się przesłyszałem, ale nie, bo ciocia wyjęła z szafki słoik, ze smalcem, posmarowała im kilka kromek chleba i pokroiła na nie pomidora. Ciocia zauważyła, że się przyglądam i zapytała, czemu tak patrzę? Odpowiedziałem:, Bo nigdy nie widziałem, żeby ktoś jadł takie kanapki. Roześmiała się i była bardzo zdziwiona, poczym przygotowała jedną kromkę dla mnie i powiedziała żebym spróbował. Opierałem się, bo to była dziwna kombinacja, ale w końcu uległem, a wtedy wiecie, co zrobiłem? Wstałem od stołu pełnego jedzenia, wędlin i usiadłem z kuzynami zajadając się nowym przysmakiem, który na stałe wpisał się w jadłospis mojego menu :) . Taka ot, to krótka historia ulubionych do dziś kanapek :)
Kiedy goście odwiedzający mnie w domu rozeszli się do domów, rozglądałem się po mieszkaniu, zajrzałem do mojego pokoiku, wszystko wyglądało tak jakbym zostawił to ledwie „wczoraj”. Że za chwilę wrócę wieczorem po pracy umyję się i pójdę spać. Patrząc oczyma wyobraźni, wszystko było ok., tylko rzeczywistość nie pozwalała na jedno, aby podnieść tyłek z wózka… Dotykałem wszystkiego oczami, mebli, ścian…, ale za to do mamy i taty mogłem się przytulić, poczuć ich w całym sobie. I chociaż już nie ma ich na tym świecie, to wciąż czuję ich bicie serc, zapach mamy, ciepło domu.
Przed wyjazdem do Ośrodka tata zabrał mnie na, krótki spacer, chciałem zobaczyć jak rośnie papryka. Po drodze mijaliśmy takie drzewa żółtych śliweczek mirabelek, rosły, jako część płotu między sąsiadem. Zawsze ich leżało grubo pod drzewami, tak, że po prostu się po nich chodziło. Kiedy je zobaczyłem wyglądały tak apetycznie, że poprosiłem tatę, aby zebrał mi kilka. Ze zdziwieniem zapytał: Chcesz to zjeść? Tak odparłem. Kiedy zjadłem jedną, nie mogłem uwierzyć, to był smak owocu tak pyszny, że nie wiem, z jakim innym go porównać! Boże, a ja te śliweczki deptałem żeby jakoś przejść przez podwórko. Niedoceniałem Bożych darów, które miałem w zasięgu ręki, kiedy byłem zdrowy. Ile bym dał, żeby móc samemu podnieść jedną z nich samemu… Nim tatuś doprowadził mnie do tunelów z papryką, po drodze mijaliśmy mój ukochany traktor, był śliczny w świetle słońca lśnił jego kolor czerwony. Traktowałem go jak przyjaciela, gdyby było to żywe stworzenie, to tonęlibyśmy we wzajemnych uściskach. Patrzyłem też na cały osprzęt, z, którego korzystałem, na garaże i gdyby miały oczy, to byłyby z pewnością tak wzruszone jak moje. Tuż przed tunelami, stało kilka uli, w, których tata miał pszczoły, miód robiły zacny, jednak źle je wspominam. Kiedyś obaj z tatą pojechaliśmy do wujka, aby podebrać miód i miał dwa kombinezony ochronne, mi trafił się dziurawy i miałem przechlapane. Zanim go z siebie zdjąłem pszczoły użądliły mnie w obie nogi (poniżej pasa była dziura w kombinezonie). To było w południe, wieczorem bardzo źle się czułem i zabrała mnie karetka. W szpitalu naliczyli ponad sto użądleń, dostałem jakieś zastrzyki odczulające itd., Dlatego prosiłem tatę, aby przejechał obok tych uli nieco szybciej :) Po chwili byliśmy już przy pierwszym tunelu z ukochaną papryką. Serce waliło mi jak młot, a kiedy wreszcie zobaczyłem te krzaki… Cdn.
Pozdrawiam
Mariusz.
copyright © 2013 www.mariuszrokicki.pl
Rokicki Mariusz Ul. Wyścigowa 16 m1, 26-600 Radom
projekt i wykonanie: www.zaginionestudio.pl