2018-09-22
Nie wiem ile razy słyszałem to, „dlaczego ja!?” Dlaczego właśnie mnie spotkało to czy tamto… Ilekroć pada to z ust wielu zaraz przypomina mi się czas, w, którym leżałem bezradny świeżo po skoku i rozpaczałem. Dziś o tym napiszę i spróbuje wyjaśnić, dlaczego nie powinnyśmy się tym zadręczać. Znam z autopsji ból tych słów i czas, w, którym dominowały we mnie bez umiaru raniąc przy tym najbliższych. W sercu był krzyk! Dlaczego, dlaczego,… ja!...
Złość na Boga, och jak wielka to była złość! Wpadałem, ze skrajności w skrajność, pogubiony i rozdarty tak prawdziwie, bo widziałem życie w pełnym zdrowiu już tylko przez mgłę, w strzępkach, których nie da się posklejać, tak, aby móc wstać i powrócić do dawnego życia. Tylko dzięki wielkiej miłości rodziców, rodzeństwa i nowo poznawanych przyjaciół, którzy w cierpliwy dla siebie sposób znosili zgorzkniałość mojego upadku zdołałem przetrwać.
Zanim zrozumiałem i przyjąłem, jako wolę Bożą to, co się stało musiało upłynąć sporo czasu. Bóg jest cierpliwy, a miłości Jego nie sposób opisać, bo gdyby tak człowiekowi urągać bez powodu jak Bogu, to nie jeden odsunąłby się na zawsze i skreślił z listy przyjaciół. Dlatego za każde złe słowo przepraszam Go po tysiąckroć, bo zrozumiałem, „dlaczego ja”, a nie, kto inny. Pamiętam swoje dialogi z Nim, dzięki, którym bardziej poznałem samego siebie. To był długi proces, od agresji do miłości. Padło tyle pytań takich, jak: Czemu pozwoliłeś, abym zrobił sobie taką krzywdę?! Czy nie Mogłeś sprawić żebym połamał sobie ręce, nogi…, wszystko byle nie kręgosłup i ten nieszczęsny rdzeń! Do czego Ci potrzebny taki wrak?! Wiesz jak cierpię ja i moi najbliżsi, kiedy patrzą na mnie tak bezradnego i zależnego od innych?! Ulituj się i dobij mnie, nie każ mi żyć w takim stanie, błagam Cię, nie dam rady….
Na początku byłem skupiony tylko na sobie, daleko później dotarło do mnie jak cierpi też rodzina i to sprawiało dodatkowy ból. Nie wiem skąd brały się łzy, które nocami płynęły strumieniem.
Teraz w zbliżony sposób przytoczę jeden z najistotniejszych dialogów, który zaważył, na tym, że dziś żyję pogodzony z losem mimo wielu przeciwności.
W każdym możliwym czasie krzyczałem w myślach, „dlaczego ja?” Aż, którejś nocy doszło w pewnym sensie do konfrontacji, bo mówiłem i usłyszałem jakby we śnie głos, który zapytał: A, komu byś chciał oddać to, co cię spotkało? – Odparłem bez namysłu: Każdemu, każdemu tylko nie mnie, krzyknąłem!. Wówczas tajemniczy głos odpowiedział: Dobrze, więc zróbmy tak, że twój los oddam na barki jednego z twoich braci, wybierz, który z nich ma cię zastąpić? – Jak to moich braci? Zezłościłem się - żaden, nie zgadzam się, jak miałbym żyć wiedząc, że przelałem swój los na, któregoś z nich! Nie! Poza tym oni nie daliby by sobie rady. Czemu tak uważasz? Odparł tajemniczy głos. – Bo ich znam, to moi bracia, poza tym nie zgadzam się na nikogo z mojej rodziny. Po chwili usłyszałem: Rodzina nie, kto zatem sąsiad?. O tak! (Krzyknąłem) Sąsiad tak!. Więc dobrze wybierz, który (usłyszałem i odpowiedziałem natychmiast). Wszystko jedno, to bez znaczenia. No, więc zgoda, położymy na twoim miejscu Grzegorza, ok.? Po chwili namysłu zapytałem:, Czemu on? To ojciec czwórki dzieci, nie chcę im go zabierać, wybierz innego. Rozumiem, więc może Mirek? To też twój sąsiad czyż nie? Jesteś podły! (Krzyknąłem ponownie) Mirek ma trójkę dzieci, wybierasz ich celowo, abym miał wyrzuty! Ja podły? (Usłyszałem) To ty powiedziałeś, że oddasz swój los sąsiadowi i to nie miało dla ciebie znaczenia, któremu prawda? No tak, (odparłem, ze złością), ale teraz chce wybrać, mogę? Proszę (Odparł). Więc wybieram Pana „Kowalskiego” to starszy pan, mieszka z żoną, a ich dzieci są dorosłe…, tak, wybieram „Kowalskiego” ostatecznie!
Po tych słowach wszystko ucichło. Kiedy otworzyłem oczy w wyobraźni byłem w domu cały i zdrowy! Co za koszmarny sen, brrrr, pomyślałem. Wybiegłem na podwórko, zacząłem tańczyć i śpiewać, w pewnej chwili usłyszałem czyjś płacz. Tuż za płotem Pani „Kowalska” klęczała obok studni i płakała. Szybko przeskoczyłem bramę i po chwili byłem obok niej. Zapytałem, co się stało, czemu płacze? Odparła: Dziecko, mój „Jasio” bez trudu czerpał wiadro wody ze studni, a ja nawet połowy nie daję rady. Wtedy bez namysłu powiedziałem: Proszę się nie martwić, ja pomogę nim wróci mąż. Kowalska uniosła głowę, a w jej spojrzeniu widać było ból, taki, który przeszył mnie na wskroś, po czym odparła: Nie rań mnie takimi słowami, mój Jasio już nie pomoże mi tutaj, leży sparaliżowany w szpitalu, a ja nawet nie mam siły, aby pojechać do niego.
Zrozumiałem…, to jednak nie koszmarny sen… Odebrałem sąsiadce bezcenny skarb, ukochanego męża, podporę i każdą radość, jaką z nim dzieliła. Zrozumiałem wtedy jeszcze coś, że do mnie ma, kto przyjechać, nie zostawiłem w domu dzieci, czy żony. Byłem zrozpaczony, ale już nie walczyłem z losem i nie pytałem, „dlaczego ja?”. Bóg dał życie w pełnym zdrowiu i Bóg je w swoim czasie odebrał. Można by się złościć na Niego owszem, ale kiedy pozwolimy Mu wytłumaczyć i zrozumieć Jego wolę to wszystko wygląda inaczej.
Na początku to cierpienie i ból…, bo jako ludzie musimy wszystko mówiąc kolokwialnie przetrawić. Lecz po jakimś czasie wewnętrznego rozdarcia, wrzasku, chaosu i Bóg jeden wie, czego tam jeszcze, dostrzegasz „światło”. Powoli oswajasz się z Jego ciepłem, a kiedy już jesteś blisko „ogniska” siadasz na miejscu, które czekało właśnie na „ciebie”. Po chwili słyszysz kroki, ktoś siada obok i tuli cię mocno…, a kiedy zaczyna mówić rozpoznajesz ten głos! Głos ze snu, który mówi: Czekałem mój synu (córko) i nie zawiodłem się, dotarłeś/łaś tu, czy już wiesz, dlaczego ty? Kiedy odpowiesz, pogodziłem/łam się z losem, ale nadal nie wiem, „dlaczego ja?” Wówczas usłyszysz:, Bo ty znalazłeś/łaś w sobie siłę, która przywiodła cię właśnie tu, rozumiesz? Czy rozumiesz, że to nie żadna kara, a wręcz przeciwnie?. Jesteś w pewnym sensie pośrednikiem/czką, poprzez ciebie prowadzę rozmowy z innymi moimi dziećmi, dzięki czemu ich życie zmienia się na lepsze. Pomyśl ile to razy słyszałeś/łaś się, że ktoś czerpie siłę z ciebie, kiedy podupada? Że był bliski upadku, ale pomyślał o tobie i zebrał, się w sobie by iść dalej. Więc teraz weź swój krzyż i dodawaj otuchy wszystkim, których napotkasz. W swoim czasie zrozumiesz więcej, tylko przyjmij wszystko, abym mógł działać poprzez ciebie. Czy po takich słowach można się załamać? Nigdy, jeśli ufasz Bogu we wszystkim. On wie, co robi, pomyśl, że wybrał ciebie, tak właśnie ciebie do pomocy, że współdziałasz z Nim w trudzie, jako siłacz, który nie cofnie się przed niczym. Kiedy okrzepniesz w „zbroi” Boga to łzy popłynąć mogą tylko wtedy, kiedy chciałbyś,/łabyś zrobić „więcej”, ale to więcej jest już ponad ludzkie siły, dlatego resztą zajmuje się Tata :) Bycie w Jego drużynie tu na ziemi, to coś pięknego.
Część stawianych tu tez to hipoteza, ale każdy człowiek miał lub ma kontakt z osobami, które naprawdę bardzo cierpią, czy to przez choroby czy inne schorzenia, czy dramaty. Ja sam wielokrotnie czułem, że nie dam już rady tak dalej żyć, ale w takich chwilach mam przed oczami osoby, które mają o wiele gorzej niż ja. Takie, które nie mogą nic zrobić bez pomocy innych, a mimo to żyją z uśmiechem na twarzy. To wojownicy Boga, mocarze, herosi! Niektórzy niemi, inni niewidomi…, ale jakże zwinni, jakże skuteczni, jakże wytrwali, jakże wierni i pokorni, jakże wielcy! Uzbrojeni w miłość, która sprawia, że ilekroć upadam, podnoszę się i „idę” dalej do wyznaczonej mety.
Teraz jest odpowiedni moment na dopowiedzenie. „Dlaczego ja?” Bóg daje różne stopnie trudności w życiu tym, którzy je uniosą. Dlaczego je daje?. Żeby podźwignąć słabszych, aby rozwinęła się w nas wrażliwość i miłość, której czasem brakuje, bo bez niej, jakie byłoby to nasze życie. Święty Paweł pisze w jednym z listów, „jeżeli miłości bym nie miał, nic bym nie miał”. Kiedy to wszystko sobie uświadomiłem przestałem zadręczać Szefa z Góry pytaniem, „dlaczego ja”. Pokochałem to nowe inne życie i w pełni akceptuje je ze wszystkimi trudnościami.
Niemal każdy człowiek staje się inny na widok cierpienia, swoje trudności uznaje, za błahe i szybko wstaje się z kolan. Cierpienie jest poniekąd źródłem pokory, jeśli je przyjmiemy potrafi połączyć wiele dłoni, zmienić serca. Każdy coś zatrzymuje w sobie na widok, lub dotyk cierpienia, ono w dużej mierze sprawia, że ten świat jeszcze nie skostniał, choć jego „oddech” już i tak jest bardzo chłodny, oby nie stał się lodowaty.
Pozdrawiam, Mariusz.
copyright © 2013 www.mariuszrokicki.pl
Rokicki Mariusz Ul. Wyścigowa 16 m1, 26-600 Radom
projekt i wykonanie: www.zaginionestudio.pl