2014-05-22
Każdy ma w życiu różnego rodzaju problemy. Niektóre wydają się być zmorą i przekonują nas a zwłaszcza psychikę, że już tak musi być, że nic się nie da zrobić. Piszę to na własnym przykładzie.
Często w oczach ludzi a nawet przyjaciół wyglądamy na szczęśliwych, podziwiają nas za siłę, którą demonstrujemy w słowach czy zachowaniu. A w rzeczywistości nie można uciszyć krzyku własnych myśli… ból i niemoc buduje mur frustracji, który nie pozwala w samotności na chwilę refleksji i gasi każdą iskierkę nadziei. A życie w mroku to straszny ziąb. Bez pomocy nie ma ucieczki z bieguna zatracenia się i pogrzebania siebie za życia…
Na każdego przyjdzie czas, po co to przyśpieszać? Bóg jeden wie ile razy prosiłem Go o to by mnie zabrał. Jednak, kiedy rano otwieram oczy to wiem jedno, jestem tu potrzebny, muszę tylko zrozumieć Boga, odkryć cel wybranej przez Niego misji dla mnie. To sens życia, każdy dany mi dzień to nic innego jak ufność Szefa pokładana we mnie i w każdym, kto budzi się o poranku. Zadanie trzeba wykonać, jego drogę wytycza codzienność. Wybory dobre złe, wpisane są w dążeniu do tego, co słuszne. To nic innego jak nauka, nauka z marginesami, one zwracają uwagę na postępy i ukierunkowują. Ale kiedy zbytnio błądzimy nagle nie wiadomo skąd Bóg zsyła nam pomocnika, kogoś równie zagubionego po to by nawzajem się wesprzeć i razem odnaleźć właściwa drogę.
Do czego zmierzam, otóż w/w tezy często wydają się nieosiągalne, zwątpienie pogrąża naszą wiarę i po prostu się poddajemy. Uznajemy w sobie przekonanie, ze nie potrafimy już nic więcej i że nie mamy już sił do szukania drogi, która będzie prowadzić nas za rękę do celu. A jakiż to cel? To proste, bo to wiara we własne możliwości.
Kiedy leżałem w łóżku i od czas do czasu usiadłem na wózku myślałem, że nic więcej nie potrafię, że tak musi już być do końca. To jednak szept zgubnych myśli wyzwolił we mnie taki a nie inny pogląd. Odcinałem każdy głos, który próbował zmienić coś w moim życiu. Bezwzględna niewiara torpedowała najdrobniejszą pozytywną myśl, tłamsiła ją w zarodku i kpiła z moich słabości. To był jej pokarm a ja dostarczałem go w nadmiarze.
Z pozoru wszystko wygląda dobrze, niepełnosprawność, łóżko, komputer, no, co tu zmieniać? Taki to był tok myślenia, niby słuszny, a być może wygodny? Wszystko na raz, a co wynika z takiego życia? Obsesje, fobie, lęki i same złe rzeczy w postaci wmówionych sobie barier…
Takie życie trudno zmienić, to jak walka dobra ze złem. Każda sugestia jakiejś zmiany przyjmowana jest z wrogością. Niby się przytakuje – a tak masz słuszność muszę się wziąć za siebie… a z drugiej strony jakby sam Diabeł krzyczał do ucha – nie bądź frajer, po co masz robić cokolwiek i tak nie zaczniesz chodzić. I koło się zamyka. Dalej tkwi się w marazmie bez szans na lepsze jutro.
Jak wyrwać się z klatki, którą sami sobie stworzyliśmy? Wyjścia są dwa, uwierzyć w siebie i zacząć walczyć bez wahań i wątpliwości. Albo zaufać komuś, kto nie próbuje dopingować nas do pracy, która nie miałaby sensu.
Problemy, o których piszę nie odnoszą się tylko do osób z niepełnosprawnością. To również dotyczy ludzi fizycznie zdrowych, których „zabija” samotność i nie tylko.
Dlatego powtórzę raz jeszcze na własnym przykładzie ile możliwości dostajemy, kiedy uwierzymy, że nasze życie nie musi tak wyglądać. Podchodziłem przyznaję z rezerwą i lekkim sceptycyzmem do zmian. Jednak, kiedy przyjrzałem się z bliska, jakie w krótkim czasie robię postępy nie mogłem uwierzyć. Sam wyjeżdżam na spacery, do sklepu, robię zakupy, zwiedzam cały Radom. Każdego dnia wypuszczam się coraz dalej! To radość, której nie sposób opisać! Ćwiczę ręce, wzmacniam obręcz barkową, moje mięśnie są budowane każdego dnia i rosną w siłę. Mało tego, ostatnio przeżyłem coś niebywałego. Zawsze do wysadzenia mnie z auta potrzebne było trzy osoby. Teraz wystarcza jedna! Nawet z wózka do łóżka wystarczyła jedna osoba. Chwytam się trójkąta łokciami i hop jestem na łóżku! Boże to wspaniałe uczucie! Trzeba chcieć, trzeba wierzyć, a jak wiemy wiara czyni cuda.
Wcześniej nie chciałem słuchać, żałuje, bo byłbym dużo bardziej sprawny a kto wie, co jeszcze. Teraz to wszystko działa jak narkotyk, ćwiczenia, wózek, spacery… Boże byłem już tylu miejscach, o których marzyłem, dwa razy na meczu Wisły w moim ukochanym Krakowie, często w domu, byłem też u mojego przyjaciela Rafała i kto wie gdzie jeszcze mnie poniesie. Przełamałem lęk i fobie. Ale to wszystko nie jest tylko moją zasługą. Sam nie potrafiłem stłumić pesymizmu i uwierzyć, że to nie koniec mojego życia a jego początek.
Dziękuję za to, za właściwe bodźce i wsparcie, które pomogło mi przezwyciężyć strach.
Kiedy wyjeżdżam na spacery dostrzegam w sobie rezultaty, rehabilitacja to proces, z którym trzeba współpracować bez tego wszystko na nic. Dlatego proszę wszystkich o walkę dla swojego lepszego jutra. Naprawdę warto walczyć nawet, kiedy jest się przekonanym, że nie ma, po co, bo to tylko złudzenie, które nami pomiata. Trzeba wyrwać się z jego uścisku i chwycić dłoń, którą wyciąga życie. A nagroda jest wielka, uwierzcie mi, jest wielka.
Pozdrawiam Mariusz.
copyright © 2013 www.mariuszrokicki.pl
Rokicki Mariusz Ul. Wyścigowa 16 m1, 26-600 Radom
projekt i wykonanie: www.zaginionestudio.pl